Sondaż w czasie wyborów.
Wszyscy chcemy poznać wyniki wyborów
jak najwcześniej. Tę widzę dają nam sondaże exit
poll. Czekamy na ich publikację z wypiekami na twarzy, całkowicie
zapominając o starej prawdzie, że ciekawość to pierwszy stopień
do piekła.
Takie sondaże to nie
tylko informacja dla wyborców. Korzystają z niej zaprzyjaźnione z
sondażownią sztaby wyborcze już w trakcie głosowania. W państwach
z demokracją fasadową, do jakich należy Polska, powstaje wtedy
pokusa, żeby wpłynąć na wynik wyborów poprzez nielegalne
działania przy urnach, choćby poprzez zwiększenie liczby głosów
nieważnych.
Przykład 1. partia x,
która ma małą popularność, lecz silnie zaangażowane struktury,
od lat dominujące w komisjach obwodowych dowiaduje się o godzinie
14, że ma poparcie ok. 3 procent. Ma więc kilka godzin, żeby
podjąć odpowiednie działania, które to mogą zmienić począwszy
od przymuszania ludzi zależnych w jakieś sposób od działaczy
partii do uczestnictwa w wyborach i głosowania na kandydata tego
ugrupowania, czyli krótko mówiąc np. na prowincji jeżdżenie od
domu do domu i podwożenie ludzi do lokali wyborczych oraz
telefoniczne aktywizowanie zwolenników i ich rodzin, przez
dorzucanie głosów do urn na tzw. martwe dusze, czyli ludzi, o
których członkowie komisji wiedzą, że do wyborów nie pójdą, aż
po zmianę proporcji głosowania przez zamianę głosów ważnych na
nieważne, czyli dopisywanie krzyżyków na kartach wyborczych.
Przykład 2. O 18 pojawia
się informacja, że jedna z partii ma takie poparcie, że może
rządzić samodzielnie. Jak można temu zapobiec? Choćby przez
zwiększenie liczby głosów nieważnych.
Przykład 3. Panuje
przekonanie, że ankieterzy to studenci i młodzi, nierozpoznawalni
ludzie. Owszem zapewne tak jest bardzo często. Zdarza się jednak,
szczególnie na prowincji, że ankieterami są prominentni działacze
jakiegoś ugrupowania. Już ich sama obecność przed lokalem, a w
praktyce w budynku, w którym mieści się lokal wyborczy może mieć
wpływ na wynik głosowania, rodzi bowiem przekonanie, że oni są
wszędzie, wszystko wiedzą i lepiej z nimi nie zadzierać.
Dlatego najlepszym
sondażem jest late poll, w którym wynik podawany jest na podstawie
wywieszonych protokółów z wybranych lokali wyborczych. Pojawia się
trochę później, jednak nie prowokuje do nerwowych ruchów.
Ale czy sondaż exit pool
jest w ogóle potrzebny do fałszowania wyborów? Moim zdaniem do do
perfekcyjnego fałszowania wyborów jest konieczny. Umożliwia bowiem
takie manipulowanie wynikiem wyborczym, żeby w oczach wyborców był
on prawdopodobny, czyli odpowiadał rzeczywistości wykreowanej przez
sondaże przedwyborcze robione na zamówienie. W tych wyborach taki
wynik to zwycięstwo jednaj partii, ale rządy koalicji innych
ugrupowań. Precyzyjna wiedza o rozkładzie procentowym głosów w
połowie głosowania pozwala na dostosowania skali manipulacji do
potrzeb. Zlekceważenie tej wiedzy może skończyć się jak w
ostatnich wyborach samorządowych – pojawieniem się absurdalnych
wyników wyborczych i uświadomieniem Polaków jak są oszukiwani.
Tymczasem spokój i stabilność władzy wynika z pogodzenia się
ludzi z wynikiem wyborów. Racjonalizacją, że większość
rzeczywiście tak chce. Błąd w wyborach samorządowych stał się
jednym z fundamentów mobilizacji w wyborach prezydenckich i
zwycięstwa PAD oraz obecnego wzrostu poparcia PiS.
Na koniec warto wskazać,
że żaden sondaż i chęci jednej ze stron wyborów nie mają
znaczenia, jeżeli prace obwodowych komisji będą cały czas
monitorowane przez przedstawicieli obecnej opozycji, którzy będą
potrafili przeciwstawić się nawet najdrobniejszym niedociągnięciom.
To jednak, szczególnie na prowincji, jest bardzo trudne.
Dżeronimo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz